Pani Jadzia – niska, energiczna kobieta, włosy przyprószone siwizną, określenie staruszka nie ma z nią nic wspólnego. Pan Henryk – wysoki, szczupły mężczyzna, okulary dodają mu powagi. Mieszkają razem na jednym z poznańskich osiedli. Gdy pukamy do ich mieszkania, gospodyni wita nas serdecznie.
– Macie szczęście – mówi do nas – bo właśnie wróciłam ze spaceru z psem. Każe nam chwilę poczekać i z zadziwiającą dokładnością myje łapy swojego pupila. Biało-czarny kundelek wabi się Rocky.
–To ukochany pies męża. Chciałam go nawet oddać do schroniska, ale on nie pozwolił. Zwierzak w domu pozwala nie zatracić się w chorobie, wnosi radość i życie – tłumaczy nam prowadząc do salonu, z którego widać całe, dwupokojowe mieszkanie. Jest bardzo przytulnie urządzone, a w centralnym miejscu znajduje się telewizor nadający właśnie ulubiony program pani Jadzi „Rozmowy w toku”. W fotelu siedzi pan Henryk, który wita nas uściskiem dłoni. Jego inteligentne oczy nie pozwalają domyślić się, że nie zrozumie on nic z naszej rozmowy. Siadamy przy stoliku zastawionym do połowy lekami, a Rocky wskakuje nam na kolana.
– Niby mieszkanko wystarcza dla dwóch osób, ale jest bardzo nieustawne. Zresztą teraz są takie czynsze, że dobre i to. Chociaż pewnie w każdej chwili możemy wylądować na ulicy – kwituje gospodyni. Nam samo nasuwa się pytanie o rodzinę.
– Tak, syn przyjeżdża, a poza tym ja sobie sama radzę pomimo, że jestem po dwóch poważnych operacjach.
Chorobę pana Henryka zauważył właśnie jego syn w 2002 roku. Były to najpierw sporadyczne zapominania, a później coraz częstsze i częstsze, na które pani Jadzia nawet nie zwracała uwagi.
– Potem to już się szybko potoczyło – opowiada pani Jadwiga. – Mężowi zrobiono trzy badania krwi i wszystkie wykazały, że to Alzheimer.
Potrzebne były też badania psychologiczne, aby stwierdzić, czy pani Jadzia może opiekować się chorym. Widząc jak troskliwie zajmuje się panem Henrykiem, pewnie niemożliwe byłoby dla niej oddanie męża do jakiegokolwiek ośrodka.
– Już 6 lat sama opiekuję się Heniem, bo jak się zwracałam do opieki, to mi proponowali prawie 10zł za godzinę. To podziękowałam.
Pani Jadzia po dwudziestu latach pracy w służbie zdrowia dostaje 446 zł emerytury miesięcznie.
– Dopiero od wiosny tego roku uzyskuję pomoc od Wielkopolskiego Stowarzyszenia Alzheimerowskiego. Wolontariuszka przychodzi, czyta książki, opowiada, sałatkę raz zrobiła. Mam numer komórki, jak będę czegoś potrzebowała to zawsze mogę zadzwonić, poradzić się.
Pytamy jakim sposobem tak długo pani Jadzia radziła sobie sama.
– Mimo że mąż jest już w ostatnim stadium choroby to nie utrudnia mi życia. Jednak przez Zespół Depresyjny nie sypiał całe noce, męczył się i musiałam zmienić leki – mówi, zakładając okulary i pokazując stos pudełek z lekami. Dokładnie wie co i kiedy ma zażyć Pan Henryk. Choroba Alzheimera ma trzy stadia. W zaawansowanym uniemożliwia samodzielne wykonywanie nawet codziennych prostych czynności, występują zaburzenia mowy i jej spowolnienie. Częste są też przypadki zaginięcia chorych.
– Mąż jeszcze nigdy nie miał takiego wypadku, bo od dwóch lat wychodząc zamykam drzwi na klucz od zewnątrz. Muszę przecież kiedyś zrobić zakupy czy wyjść z psem i w ten sposób jestem spokojna – pani Jadzia zerka ukradkiem na pana Henryka, którego oczy bezwiednie krążą po naszych twarzach. – Jednak jak mąż znajduje się w jakimś obcym miejscu, to staje i nie wie gdzie jest, traci orientację. Kiedyś też potrafił przez całe noce przeglądać książki, mapy jakby próbował sobie coś przypomnieć.
Rzeczywiście w porównaniu z innymi choroba pana Henryka ma naprawdę łagodny przebieg. I pewnie nie jest to zasługa samych leków. Sposobem pani Jadzi jest częsta rozmowa, ale przede wszystkim traktowanie normalnie chorego, spędzanie z nim czasu na zwykłych czynnościach.
– Jak na razie jest dobrze. Dużo rozmawiam, dużo mówię. A mąż wszystko rozumie, tylko wypowiedzieć się nie może. Poza tym ma ślepotę nieuleczalną, więc wkrótce będę mu jeszcze bardziej potrzebna.
Pytamy w takim razie o zwykły dzień chorego.
– Mąż wstaje, namydlam go, sam się jeszcze goli. Potem ubiera się, śniadanko, po śniadanku albo do południa idziemy na spacer albo w południe razem z psem albo po południu, to zależy od pogody i ciśnienia. Czy mnie to nie nudzi? Żyjemy razem 46 lat, trzeba drugiemu człowiekowi pomóc. Gdybym ja była chora, mąż na pewno też by się mną zajął. Jak trzeba, to można. Liczą się chęci.
Niezwykła otwartość naszej bohaterki może sugerować również pomoc w stosunku do innych opiekunów. Nic jednak bardziej mylnego.
– Nie uczestniczę w żadnych spotkaniach stowarzyszeń czy klubów. Mam swojego dosyć, to po co mi to. Syn chciał mnie gdzieś zapisać, żebym jeździła, ale mam się autobusami męczyć?”. Szkoda, bo tacy ludzie pokazują jak ważne jest wsparcie bliskich podczas trwania tej nieuleczalnej choroby.
-------------------------------------------
imiona zostały zmienione
Paulina Rurek,
Paulina Stocka